Trenując karate kyokushin w moim mieście miałam okazję do brania udziału w obozach sportowych. Jednak nigdy z nich nie
korzystałam, ponieważ odciągali mnie od tego moi znajomi, którzy chcieli abym jeździła z nimi, a o czynnym wypoczynku
nie chcieli nawet słyszeć. Jednak ostatnie wakacje za wszelką cenę postanowiłam spędzić na obozie w Darłówku organizowanym
przez Sosnowiecki Klub Karate Kyokushin. Mimo sprzeciwów pojechałam tam i uważam, że wykorzystałam ten czas do maximum.
A nawet żałuje, że wcześniej nie jeździłam na obozy karate, ponieważ było fantastycznie. Było to niezapomniane przeżycie.
Obóz rozpoczął się 2 sierpnia 2000 roku i był prowadzony przez sensei: Eugeniusza i Małgorzatę Dadzibug oraz przez sensei
Zbigniewa Zielińskiego. Wyjechaliśmy z Katowic ok. 17-tej a na miejsce przybyliśmy ok. 9.00. Zostaliśmy zakwaterowani w
prześlicznym ośrodku z wszystkimi udogodnieniami. Znajdował się tam basen, sztuczna ściana do wspinaczki, korty tenisowe
i oczywiście dużo miejsca na ogromnym polu dla doskonalenia naszego karate. Muszę jeszcze dodać, że pojechałam na obóz
całkiem sama, co nie zdarzało mi się często. Wszystko jednak potoczyło się optymistycznie, ponieważ ogólnie ludzie na
obozie byli bardzo mili i od razu znalazłam bratnie dusze, z którymi nawiązałam przyjaźnie, utrzymujące się do tej pory.
Na początku było mi trochę trudno przyzwyczaić się do porannych treningów o godz. 7.00 szczególnie, gdy wcześniej wstawało
się o 10.00. Jednak nie było tak źle. Jeśli chodzi o dalszy plan dnia, to zapowiadał się nastepująco: po śniadaniu
zależnie od pogody trening lub wyjście na plażę, po obiedzie trening kumite, a po kolacji nauka form kata. Wiele osób
pytało mnie: po co tam jedziesz? Co z tego będziesz mieć - wieczne treningi bez końca i to w wakacje. Ale o to mi
przecież chodziło. Karate jest moją pasją, coś co pozwala mi odkrywać moją drogę prawdy i dlatego to robię. Jednak wiele
ludzi nie potrafi tego zrozumieć. Zresztą niektórzy nie chcą też zrozumieć, że blondynka, która na codzień chodzi w
krótkich spódniczkach i butach na obcasach może mieć coś wspólnego z karate. Jednak gdy mnie zobaczą na sali w kimonie to
są w pełni zdziwieni. W każdym razie treningi, musze przyznać, były dosyć ciężkie, ale nie żałuje. Nauczyłam się dużo
nowych rzeczy, a także poznałam wiele ciekawych osób.
Ogólnie na obozie działo się wiele. Poza treningami można było odpocząć zarówno biernie jak i czynnie. Zdarzały się też
często i zabawne sytuacje i można było się pośmiać. Kadra była zawsze chętna do pomocy, dzięki czemu wszyscy ich lubili.
W trakcie obozu odbył się chrzest, przez który przeszłam i ja. Na końcu był oczywiście egzamin i niezapomniana SAYONARA.
Obóz urozmaicany był m.in. wypadem na rowerach pod namioty, gdzie odbyło się ognisko i trening nocny, dyskotekami, czy
wyjściami na plażę. Najbardziej podobały mi się poranne treningi nad morzem przy wschodzie słońca, ponieważ można się było
wtedy poddać niesamowitej atmosferze, zjednoczyć się z potegą natury, przyrody a przede wszystkim potegą karate.
Niestety dni w Darłówku minęły bardzo szybko i trzeba było wracać do domu. Obóz zakończył się 13 sierpnia.
Wspominam go wspaniale. Mam wiele zdjęć, które upamiętniają ten niezapomniany czas. Zachęcam wszystkich niezdecydowanych
do brania udziału w takich obozach, ponieważ one kształtują nas samych. Można także zawrzeć znajomości na długi czas.
Klaudia (
[email protected])