W roku 1987 w Polsce zorganizowano IV Mistrzostwa Europy w Kyokushin Karate. Apetyty medalowe Polaków były spore. Nasza ekipa chciała powtórzyć swój sukces z roku 1985, kiedy to na III Mistrzostwach Europy w Barcelonie zdobyła złoty i srebrny medal, plasując się na pierwszym miejscu w klasyfikacji drużynowej. Udało się. Na najwyższym podium w kategorii lekkiej stanął Włodziemierz Rój (wtedy 1 dan) z Gorzowa Wielkopolskiego.

Moja droga do karate była bardzo zawiła - mówi dzisiaj 37-letni sensei Włodzimierz Rój (3 dan) - Uprawiałem judo, zapasy, boks. Czegoś mi jednak brakowało w tych dyscyplinach. Zacząłem więc przygodę z kyokushin i ono bardzo przypadło mi do gustu. Odnalazłem w nim swój świat. Kiedy inni się nudzili, ja biegałem, doskonaliłem techniki, czytałem książki poświęcone dalekowschodnim sztukom walki i miałem świadomość, że wszystko zależy tylko ode mnie.

Jako młody chłopak, Włodek Rój nigdy nie wierzył, że w sporcie osiągnie tak wiele. Pierwszy sukces miał miejsce w roku 1980, kiedy na VII Mistrzostwach Polski w Bytomiu zdobył złoty medal w kategorii otwartej. Rok później w Sieradzu zajął w tej samej kategorii drugie miejsce, podobnie jak w roku 1983 na MP w Słupsku i 1984 na MP w Zielonej Górze. W roku 1985 na MP w Lublinie uplasował się w kategorii otwartej na trzeciej pozycji. Pomimo tych zdobyczy medalowych, poczuł nagle, że brakuje mu podniety do dalszego rozwoju na polu karate. Postanowił odsunąc się od tej dyscypliny i nie angażować w nią tak wiele wysiłku jak dotychczas. To zniechęcenie trwało jednak długo. W roku 1986 odbył się w Katowicach międzynarodowy turniej w kyokushin. Co prawda sensei Rój nie wystartował na nim, ale poczuł się zachęcony do dalszego rozwoju. Uwierzyłm, że może sprawdzić się nie tylko na polu polskiego kyokushin, ale także międzynarodowego. Wszyscy przecież wiedzieli już w tym czasie, iż w roku 1987 Mistrzostwa Europy odbędą się w Polsce. Sensei Rój poświęcił się 12 miesięcy na przygotowania do zawodów, aczkolwiek tuż przed rozpoczęciem przeszedł zatrucie pokarmowe, co znacznie osłabiło jego siły.

Choroba spowodowała, że do występu w mistrzostwach przystępowałem z dużymi obawami - wspomina - Jedank z walki na walkę coraz bardziej wierzyłem w siebie. Najcięższą była pierwsza, z Anglikiem, który był niesłychanie trudnym przeciwnikiem. Sędziowie zadecydowali o dwóch dogrywkach. Stwierdziłem, że jeżeli w tym tempie będę prowadził starcia, to nie wygram. Po tym pojedynku zmieniłem więc taktykę. Wykorzystywałem swoją siłę uderzenia i momenty zaskoczenia. To sprawiło, że wygrałem przed czasem aż do finału. W nim spotkałem się z Węgrem Josefem Borzą, który miał opinię niezwykle chytrego i silnego zawodnika. Kiedy teraz oglądam na video taśmę z tej walki, widzę jak strasznie byłem wtedy zdeterminowany. Dałem z siebie naprawdę wszystko. Być może Węgier posiadał nawet większe umiejętności techniczne ode mnie. Był jednak zaskoczony moją determinacją, przestał wierzyć w swój sukces. Okazał się po prostu słabszy psychicznie i przegrał.

Sensei Rój nie ukrywa, że na zaangażowaniu w przygotowaniu do ME ucierpiało jego życie osobiste: studia na Akademi Wychowania Fizycznego, rodzina. Ale złoty krążek z tego turnieju przywrócił harmonię i radość (sensei Rój ma żonę Renatę, która obecnie prowadzi w Gorzowie Wielkopolskim kancelarię prawniczą oraz dwie córki: 15-letnią Igę i 10-letnią Adę). Twierdzi, że jego największą przygodą w karate był wyjazd do Tokio w roku 1987 i start w mistrzostwach świata. Drugą - udział w letnim obozie i zdanie egzaminu na 3 dan.

Uważam, że to, iż w Polsce kyokushin stoi na tak wysokim poziomie, jest zasługą moich kolegów trenerów i instruktorów, a przede wszystkim - to wynik 25-letniej pracy shihan Andrzeja Drewniaka - twierdzi sensei Rój. To przecież dzięki temu człowiekowi kyokushin istnieje w naszym kraju. Mam nadzieję, że z roku na rok będzie się rozwijało coraz bardziej, a Polacy jeszcze nieraz będą święcić triumfy na arenach międzynarodowych.
Obecnie sensei Włodzimierz Rój, prócz prowadzenia treningów karate, jest właścicielem prywatnej firmy. Pytany o zainteresowania, odpowiada, że posiada ich wiele, ale ma na nie zbyt mało czasu. Uwielbia czytać książki historyczne, słuchać muzyki i jeździć konno. Odczuwa dumę i radość, że jego rodzina jest pod każdym względem ustabilizowana.

Młodym karatekom radzę, by łączyli swoje życie ze sportem - mówi. - Nie wolno zaniedbywać swojego rozwoju intelektualnego i życia rodzinnego. Sport kiedyś się skończy. Pozostaje nam tylko to, co mamy w głowach, co potrafimy robić. Dlatego ogromnie cieszę się, że obok sukcesów w karate, ukończyłem studia wyższe, mam wspaniałą rodzinę i potrafię odnaleźć się w dzisiejszej rzeczywistości. Sztuce kyokushin zawdzięczam bardzo wiele. Karate nauczyło mnie dążenia do osiągania celów, nawet wtedy, gdy wydawały się one bardzo odległe i niemal niedostępne. Mówię nie tylko o tych sportowych. Mam na myśli przede wszystkim codzienne życie.