include ('../p_left.php'); ?>
|
Każdy kto go spotka, twierdzi, że wewnątrz niego kryje się jakiś nieopisany spokój. Kiedy staje na macie - emanuje z niego
twardość i nieustępliwość charakteru. Życie Eugeniusza Dadzibuga dowodzi, że karate może stać się treścią codzienności dla każdego człowieka,
który wierzy w realizację zamierzonego celu i ma dość sił żeby stawić czoło przeciwnościom. To prawda, że wszelkie sukcesy zawdzięczamy
sprzyjającym okolicznościom losu i życzliwości ludzi, których napotykamy na naszej drodze. Jednak lwią część pomyślności życiowej
zawdzięczamy naszej chęci do samorealizacji i temu, że chcemy nad sobą pracować. Nawet wtedy, gdy fortuna płata nam złośliwe figle.
Sensei Eugeniusz Dadzibug ma 37 lat. Mieszka w Sosnowcu i jest prezesem Sosnowieckiego Klubu Karate. Pochodzi z Kujaw. Jako młody
chłopak grał w piłkę nożną, dużo pływał. Długi czas nie mógł jednak natrafić na żadną dyscyplinę sportu, która pochłonęłaby go bez reszty.
Sytuację tę odmienił dzień, kiedy po raz pierwszy zjawił się na treningu karate. Atmosfera panująca na sali gimnastycznej, etykieta, biel
kimon - to wszystko bardzo przypadło Dadzibugowi do gustu. Być może brało się to z tego, że od najmłodszych lat przejawiał zamiłowanie do
porządku i lubił przewodzić grupie rówieśników. Ha! Zamierzał nawet zostać księdzem albo generałem. Z planów tych nic jednak nie wyszło.
Truno powiedzieć, czy sensei Eugeniusz Dadzibug dobrze wypełniałby powołanie kapłańskie albo piastował funkcję wysokiej rangi wojskowego.
Wiadomo tylko, że obecnie jest najlepszym katateką w Polsce, który na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Tokio zajął dziewiąte miejsce.
Takich wyżyn nie osiągnął żaden Polak w 22-letniej historii kyokushin w naszym kraju.
Dziewiąty wśród dwustu
Wyjazd do Tokio na mistrzostwa świata jest marzeniem wielu karateków. Startują w nich najlepsi z najlepszych, bez względu na
uprawiany styl. Formuła tych zawodów jest bowiem otwarta: walki odbywają się bez ochraniaczy (niedozwolony jest tylko atak na głowę
przeciwnika). W ubiegłorocznych mistrzostwach świata startowało blisko dwustu zawodników.Organizacja i oprawa zawodów była wspaniała. Sporo
zastrzeżeń budziły tylko werdykty sędziów. Wynika to z tego, że Japończycy nieustannie chcą wieść prym w karate, chociaż udaje im się to z
coraz większym trudem. Do pierszeństwa dochodzą Amerykanie i Europejczycy. Sensei Dadzibug stoczył w Tokio pięć bardzo trudnych pojedynków.
Tym samym znalazł się w gronie 32 zawodników tokijskiej imprezy, którzy mogą uważać się za elitę światowego kyokushin. Poszedł jednak dalej.
W piątej walce jego przeciwnikiem był Japończyk Kurosawa, który na poprzednich MŚ uplasował sie na trzeciej pozycji. Walka była zacięta.
Sędziowie uznali, że nmależy zrobić dogrywkę. I wtedy Japończyk nie wytrzymał chyba psychicznie. Uderzył Polaka w twarz, co było oczywistym
faulem. Dadzibug chciał walczyć dalej, ale sędziowie zawyrokowali zwycięstwo Japończyka. Nasz zawodnik uplasował się więc na dziewiątej pozycji
wśród dwustu najlepszych karateków świata.
Bądź zawsze lepszy!
Od początku treningi karate traktowałem bardzo poważnie - mówi sensei Eugeniusz Dadzibug. - Nie było mowy żebym jakiś opuścił, a
podczas ćwiczeń dawałem z siebie naprawdę wszystko. Nie myślałem wtedy o wielkich turniejach i zdobywaniu medali. Po prostu chciałem się
rozwijać. Nie miałem także jakichś idoli filmowych w stylu Bruce'a Lee albo van Damme'a. Dzisiaj młodzi ludzie chcą robić wszystko szybko,
nauczyć się kopać czy uderzać tak jak te komiksowe postacie, które serwuje komercja filmowa. Tymczasem, gdy przychodzi im skonfrontować swoje
umiejętności z rzeczywistością, okazuje się, że nie potrafią często wykonać prostego skłonu. Przychodzą do mnie też tacy, którzy są bardzo
sprawni fizycznie, ale nie posiadają samodyscypliny. Czasami słyszę, jak młodzi ludzie mówią, że chcą być tacy jak ja. Odpowiadam im: "Nie
naśladujcie nikogo, zawsze starajcie się być lepsi".
Sensei Eugeniusz Dadzibug swoje największe sukcesy święcił po przekroczeniu trzydziestego roku życia. Trzykrotnie był wicemistrzem i mistrzem
Polski, wywalczył Puchar Europy, srebrny medal w "Oyama Cup '93", który odbywał się w Katowicach i którego gościem honorywym był sam twórca
kyokushin karate, Masutatsu Oyama. Sukcesy te nie były jednak nagłym objawem. Sensei Dadzibug uprawia wszak karate od dwudziestu lat. Swoją
przygodę z tą sztuką walki rozpoczął od stylu shotokan, który trenował w Gdyni przez półtora roku. Koleje życia przywiodły go jednak na Śląsk.
W Sosnowcu wstąpił do sekcji karate kyokushin, którą prowadził jeden z prekursorów tej dyscypliny na obszarze południowej Polski, Maciej Koch.
Sztuka "pustej ręki" - jak zwykło określać się karate - coraz bardziej wciągała Dadzibuga. Zaczął wyjeżdżać na obozy sportowe. Ćwiczy zresztą
nie tylko w Sosnowcu. Często brał również udział w treningach, które odbywały się w Katowicach.
- Postanowiłem kroczyć drogą kartate - kontynuuje swoje wspomnienia sensei Eugeniusz Dadzibug - W tamtym czasie byłem jeszcze kawalerem, więc
wolny czas od pracy poświęcałem na treningi. Stopniowo sam zaczynałem je prowadzić, mając pod opieką grupy najmłodsze. A kiedy sensei Koch
wycofał się z ruchu kyokushin, przejąłem jego obowiązki. Początkowo działaliśmy w ramach Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej. Problem
polegał na tym, że z ramienia tej organizacji nie można było startować w zawodach. Dołączyliśmy więc do klubu Victoria Sosnowiec, gdzie
zresztą po raz pierwszy wywalczyłem tytuł mistrza Polski. W 1991 roku został utworzony Sosnowiecki Klub Karate. Dzisiaj trenuje tu ponad
trzysta osób, a moją dumą jest grupa oldbojów, dojrzałych ludzi, którzy trenują karate by zachować dobrą kondycje fizyczną.
Kolejne szczeble
Sensei Eugeniusz Dadzibug egzamin na 1 dan zdał w roku 1989. Dwa lata później wspiął sie na kolejny szczebel wtajemniczenia - 2
dan. W ubiegłym roku (1995) w Holandii, europejska komisja pod przewodnictwem Loeka Holandera, przyznała mu trzeci stopień mistrzowskiego
wtajemniczenia. Warto zaznaczyć, że w 1995 roku, w naszym kraju 3 dan w kyokushin karate posiadało wtedy zaledwie kilka osób. Dla
zobrazowania trudności holenderskiego egzaminu powiedzmy tylko, że w specjalnym namiocie, w którym temperatura sięga siedemdziesięciu
stopni Celsjusza, trzeba wykonać tysiąckrotnie określone techniki (np. mawashi geri jodan). Jest to dla ludzi wyjątkowo twardych, którzy nie
tylko posiadają stalowe mięśnie, ale także niesamowicie silną psychikę. Nic więc dziwnego, że sensei Eugeniusz Dadzibug, pomimo przekroczenia
trzydziestki, jest najlepszym zawodnikiem polskiego kyokushin.
- Nie zwracam uwagi na swój wiek - mówi. - Wiem, że najlepszy czas na to, by startować w zawodach przypada na okres 20-25 lat. Uważam jednak,
że jeśli człowiek ćwiczy solidnie, dając z siebie wszystko, to nieustannie się rozwija. Wstaję codziennie o siódmej rano. Zakładam dres i
przebiegam około siedmiu kilometrów. Potem jem śniadanie i rozpoczynam pracę w klubie. O drugiej po południu prowadzę treningi z grupami, z
godzinną przerwą na swój trening taktyczny. Oczywiście, kiedy jest okres przygotowania do zawodów, mój dzień wygląda nieco inaczej. Nie
chodzę na siłownię. Siłę mięśni wypracowuję podczas normalnych ćwiczeń na sali. Do tego dochodzi higieniczny tryb życia; nie palę papierosów
i nie piję alkoholu.
Ich dwoje
Małgorzata, żona Eugeniusza Dadzibuga, pochodzi z Lublina. W tym roku na I mistrzostwach świata kobiet rozgrywanych w Nowym Jorku
zajęła siódme miejsce w konkurencji kata. Jest absolwentką gdańskiego AWF'u i mistrzynią Polski w kata. Posiada pierwszy dan, przez co
znajduje się w elitarnym gronie pięciu Polek, które mogą poszczycić się tak wysokim stopniem mistrzowskim. Sensei Dadzibugowa uprawiała w
szkole podstawowej gimnastykę sportową. Dlatego też bardzo bliskie są jej formy kata. Jak twierdzi, w nich właśnie młode dziewczyny mogą
pokazać pełnię swojej kobiecości; grację, wdzięk i piękno. Poza tym sensei Małgorzata w ogóle nie myśli o takich rzeczach jak odchudzanie się,
diety. Uprawianie sztuki "pustej ręki" pozwala jej zachować wspaniałą sylwetkę. Pomimo tego, że posiada bardzo filigranową figurę,
wystartowała w kumite. Ma nadzieję, że również w tej konkurencji znajdzie sie w czołówce polskich zawodniczek. Z Eugeniuszem poznali się w
roku 1981, oczywiście na treningu karate. Połączyły ich długie rozmowy, nie tylko obracające się wokół tematyki dotyczącej dalekowschodnich
sztuk walki.
- Bardzo podobał mi się styl w jakim Gienek prowadził treningi - mówi sensei Małgorzata Dadzibugowa. - Umiał ludzi zachęcić do pracy nad sobą.
Był twardy i stanowczy, ale jednocześnie pełen szacunku dla swoich podopiecznych. A prywatnie... Cóż, wyznał mi kiedyś, że jest niezwykle
nieśmiały i nie bał się mnie ująć po raz pierwszy za rękę. Gienek jest wspaniałym mężem. Decydując się na małżeństwo wiedziałam, że na
pierwszym miejscu jest u niego karate. Gdybym sama nie uprawiała tej dyscypliny, z pewnością nasz związek rozpadłby się bardzo szybko. Ale
ponieważ mam świadomość, ile czasu pochłania ta sztuka walki, rozumiem go i jestem z nim szczęśliwa.
Po ośmiu latach od pierwszego spotkania, pobrali się, a owocem ich związku jest czternastomiesięczna Julcia - dziewczynka bardzo żywa i
roześmiana, która ma już nawet swoje kimono.
Wyrawani śmierci
To wydarzenie miało miejsce przed kilkoma laty. Sensei Dadzibugowie wybrali się w Beskid Żywiecki z zamiarem wejścia na szczyt
Krawcowego Wierchu. Pogoda stawała się coraz bardziej wiosenna, więc byli przekonani, że w górach nie ma już śniegu. Rozpoczęli wędrówke
około godziny czternastej, kiedy na dworze było jeszcze jasno. Ku ich zaskoczeniu trasa była zaśnieżona, a szlak, którym podążali, zupełnie
nie przetarty. Wyciągnęli więc z plecaków getry i nałożyli je na buty.
- Szło się fatalnie - wspomina sensei Dadzibugowa. - Po półtoragodzinnym marszu, zupełnie opadłam z sił i powiedziałam Gienkowi, że dalej nie
idę. Na dodatek zrobiło się ciemno, a śnieg stawał się coraz bardziej głęboki. Cała odzież, którą mieliśmy na sobie, po prostu zamarzła. Ta
wędrówka kojarzyła mi się z wyprawą w Himalaje.
Sytuacja stawała się dramatyczna. Zaszli zbyt daleko by móc zawrócić, a szczyt Krawcowego Wierchu wydawał się nieosiągalny. Sensei Eugeniusz
miał jednak świadomość, że jeżeli zatrzymają się chociaż na chwilę, może wydarzyć się coś niedobrego. Mówił więc do Gosi: "Zrób jeszcze jeden
krok, jeszcze jeden. Jesteśmy już blisko". Mówił tak i rozumiał, że w tamtej chwili, podobnie jak na treningach, trzeba walczyć z własną
słabością. Rezygnacja z tej walki mogła przynieść śmierć na skutek zamarznięcia. Każdy kto przeżył zamieć śnieżną wysoko w górach, pośród
leśnej ciemności, ma tego świadomość. Dadzibugowie brnęli więc w głębokim śniegu, czując na sobie lodowaty chłód wilgotnej odzierzy i
wyczuwając instynktownie, że powoli zbliżają się do schroniska. Nie wiedzieli, ile czasu pochłonęła im ta walka z własną słabością i
bezwzględnością przyrody. Kiedy obudzili sie rano w schronisku, dowiedzieli się, że na szlaku po którym szli, zamarzł człowiek.
Sensei Dadzibugowie twierdzą, że karate nadaje niepowtarzalny urok ich życiu. Być może młodym ludziom, którzy dopiero poznają abecadło tej
sztuki walki, trudno zrozumieć ową prawdę. Przykład Sensei Eugeniusza i Małgorzaty dowodzi jednak, że warto walczyć z samym sobą by się o
tym przekonać.
|
|